- No i kiedy Czarnopióry zginął…
- Lucy Morgan cały czas mówiła żywo i głośno, gestykulując przy tym
intensywnie. – Ja zostałam zupełnie sama. Smutno mi było, rozumiesz, nie?
Dlatego wróciłam do Las Vegas. Tam się urodziłam i mam nadzieję, że tam umrę,
chociaż jeśli będę mogła zginąć razem z tobą, walcząc z mutantami albo dżunglą,
to poczuję się zaszczycona. Tylko wiesz, w Las Vegas jest dużo do roboty dla
takich ludzi jak ja. Wiesz… turyści! – Wyszczerzyła w szerokim uśmiechu drobne,
nierówne zęby. – Tylko żebyś sobie nie pomyślał! – zastrzegła, unosząc palec w
górę. - Nigdy nie dawałam dupy za kasę. Zresztą bez cycków i tak nie zrobiłabym
kariery w tym biznesie, więc po co się narażać, nie? Zdecydowanie wolę
ratowanie różnych rzeczy przed ich poprzednimi właścicielami. Na przykład ta
bluza, spójrz! – Pociągnęła się za rękaw wytartego, bordowego dresu, za dużego
na nią jakieś dwa czy trzy razy. – Koleś chciał jechać na front, maszyny pewnie
szybko przerobiłyby na mielone i jego, i bluzę. A tak dobry ciuch służy mnie. Nie
robię nic złego, co nie?
Zamilkła, czekając na odpowiedź.
Kiedy jej nie otrzymała, westchnęła ciężko, podciągnęła wyżej śpiwór, w którym
siedziała na przednim siedzeniu rozpadającego się forda taunusa, i spytała:
- A ty nie opowiesz mi niczego o
sobie, co? Widzę, że nie lubisz gadać, nie jestem głupia. Ale wolałabym, żebyś
powiedział chociaż dwa słowa. Inaczej czułabym się nudna. Nie lubię gadać jako
jedyna, wiesz?
Mads Sorensen również westchnął
ciężko. Podkurczył nogi, żeby nie kopać w drzwi bagażnika, i niechętnie
wychylił głowę spod koca.
Błoga cisza, która zapadła kiedy tylko dziewczyna
zamknęła usta, była zbyt piękna, by być prawdziwa.
- Zapewniam cię, Lucy – powiedział
cicho. – Gdybyś nudziła, po prostu kazałbym ci się zamknąć.
Jasnowłosa złodziejka podciągnęła
śpiwór aż pod sam nos i spojrzała na Madsa z upiorną uwagą i koncentracją. Jej
wielkie, bladoniebieskie oczy zdawały się błyszczeć w półmroku. Wydawałaby mu
się śmieszna, gdyby nie to, że bardzo mało rzeczy go śmieszyło.
- To teraz mi coś opowiedz –
zażądała twardo. – Skąd ty w ogóle jesteś, co?
- Z Everglades.
- E-ver-glades – powtórzyła z
rozmarzeniem. – Ładnie to brzmi. Chciałabym pojechać do Everglades. Tak
samo jak do Nowego Orleanu, do Filadelfii i do Montrealu. Do Mont-realu.
Podobają mi się te nazwy. Byłeś kiedyś w Nowym Orleanie?
- Byłem.
- Jak tam jest?
- Mokro.
- No weź nie bądź taki mrukliwy!
– warknęła dziewczyna, rzucając w niego wyjętą ze schowka tabakierką.
Mężczyzna złapał tabakierkę i
wsadził ją do kieszeni zwiniętych bojówek, które służyły mu za poduszkę.
- Lucy. Jesteś bardzo
spostrzegawczą osobą. Widzisz, co właśnie próbuję zrobić?
Lucy przewróciła oczami.
- Nie mów, że będziesz spał! –
jęknęła, zawiedziona. – Spieszy nam się gdzieś?
- Tak, Lucy – odparł Mads. Usiadł
na rozłożonym tylnym siedzeniu, spojrzał na nią zwężonymi oczyma. – Na
pustkowiu nie śpi się do południa. Śpi się tylko tyle, ile trzeba. Nie jesteśmy
na wycieczce. Jeśli nie chcesz, żebym spał, sama idź spać. Wtedy będę mógł ci
coś opowiedzieć, chociaż jeśli mam być szczery, wolałbym tego uniknąć.
Dziewczyna zdawała się nie
dosłyszeć ostatniej części jego wypowiedzi. Z radością przepełzła do bagażnika,
wciąż ciasno owinięta w wypłowiały, żółty śpiwór.
- No dobra, panie Sorensen – powiedziała
wesoło, kiedy on z najwyższą niechęcią usiadł z przodu. – Więc powie mi pan
teraz, skąd pan jest?
- Śpij, panno Morgan, śpij –
westchnął mężczyzna. – Pewnie, że ci powiem.
- No słucham! – Lucy położyła się
na brzuchu, podkurczyła nogi i wsparła twarz na rękach, by znów wpatrywać się w
Sorensena prześmiesznie upiornymi oczyma. - Skąd jesteś?
Mads milczał przez moment,
wpatrując się w coraz gęstszą ciemność za oknem. W końcu odpowiedział:
- Z Everglades, Lucy. Z
Everglades.
Nju opko! Wielce raduje się me serducho. Czego tu nie ma? Jest i Mads (chociaż ani Mikkelsen, ani Madara...), jest i panna-z-motorkiem-w-szczęce, która zdaje mi się całkiem sympatyczna i to już po pierwszym akapicie! Niedawanie dupy za kasę, bezceremonialne przyznawanie się do, hmm, pewnych deficytów w atrybutach i dylematy moralne okołobluzowe - ta panna ma mocne wejście. Ta parka może być naprawdę osomna i mam nadzieję, że zobaczymy tę ich współpracę.
OdpowiedzUsuńJedyne, co mi się rzuciło w oczy, to literówka. Orlean został nagle Orelanem.
Ostrzegam, że nie wiem nic o świecie Neuroshimy.
OdpowiedzUsuńProlog mnie zaciekawił, czyli dobrze. Bohaterowie sympatyczni, chociaż może na razie bezpieczniej będzie powiedzieć, że niczym mnie do siebie nie zrazili. No dobrze, nie będę się rozpisywać o prologu. Jedziem dalej.
Witam,
OdpowiedzUsuńzapowiada się bardzo ciekawie, rozmowa ich bardzo mi się podobała, lucy nie wiele się dowiedziała o towarzyszu podróży...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
To jest świetne, aż wstyd że dopiero tak późno znalazłam ten blog.
OdpowiedzUsuńJuż po prologu mogę powiedzieć że bardzo podoba mi się postać Lucy Morgan,
może dlatego że tak samo jak ona tyle rozmawiam, a Mads jest jej przeciwieństwem więc na pewno stworzą razem świetny duet :)
Pewnie przeczytam dzisiaj kilka rozdziałów.
Pozdrawiam :)
Coś w tym rozlewnym rytmie, w jakim gada Lucy, kazało mi pomyśleć, że ta scena zaczyna się w barze i po kilu głębszych. Ale tam. Spanie na pustkowiu też mnie satysfakcjonuje. Bardzo zgrabne, naturalne wprowadzenie - jest i kawałek biografii, i pośrednia charakterystyka, a obeszło się bez efektu notki encyklopedycznej. Zacnie.
OdpowiedzUsuńLucy z kolei przypomina mi łagodniejszą wersję Harley Quinn z tym swoim rozgadaniem, dziecinadą i opaczną moralnością. I z upiornymi oczami. ;)
Hasz
"Ale wolałabym, żebyś powiedział chociaż dwa słowa. Inaczej czułabym się nudna." -- Cos tu jest nie tak z tymi trybami warunkowymi.
OdpowiedzUsuń"Błoga cisza, która zapadła kiedy tylko dziewczyna zamknęła usta, była zbyt piękna, by być prawdziwa.
- Zapewniam cię, Lucy – powiedział cicho. – Gdybyś nudziła, po prostu kazałbym ci się zamknąć." -- Hm. Rozumiem, ż↕e cisza jest błoga z punktu widzenia Madsa. Dlaczego więc swoimi słowami zachęca Lucy do dalszej konwersacji?
"rzucając w niego wyjętą ze schowka tabakierką.
Mężczyzna złapał tabakierkę" -- Powtórzenie - jeśli rzuciła w niego tabakierką, cóżby innego mógł złapać?
"Mężczyzna złapał tabakierkę i wsadził ją do kieszeni zwiniętych bojówek, które służyły mu za poduszkę." -- Nie będzie mu teraz twardo?
Jeśli nie chcesz, żebym spał, sama idź spać. Wtedy będę mógł ci coś opowiedzieć, chociaż jeśli mam być szczery, wolałbym tego uniknąć. -- Będzie do niej mówić, gdy ta będzie spać? ...czemu?
Ile to już? Trzy lata? Tak, chyba się nie mylę. Trzy lata, od kiedy planowałam to przeczytać. Trzy, i w końcu mi się udało. Nie jestem z sb dumna. Nie będę, bo nie wiem czy doczytam do końca. Nie chcę być, bo wiem kim jestem...
OdpowiedzUsuń