- To pewnie były trampki tej… Mar-cośtam, nie?
- No pewnie! – Sasza wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. –
Ale miałem rację, że to opętane trampki! W końcu zgubiła je wnuczka Baby Jagi!
- I przynajmniej nie dopadli jej żołdacy sędziego –
dopowiedział cicho Mads.
- A to skąd wiesz, co?
- Bo inaczej nie znaleźlibyśmy trampków, tylko majtki.
Przedzierali się przez coraz gęstszy las, nie mniej pogryzieni
i niewiele mniej zmęczeni niż wcześniej, ale przynajmniej najedzeni.
Baba Jaga twierdziła, że jej wnuczka udała się do
Shroomville, żeby przynieść butlę z gazem oraz trochę soli, kawy, kukurydzy i
innych rzeczy, których nie dało się zebrać w lesie ani wyhodować na podmokłym, zacienionym zagonku. Mads miał
nadzieję, że ich rola skończy się na pomaganiu dziewczynie w taszczeniu tego wszystkiego do domu.
Do wioski dotarli wczesnym wieczorem. Komary bzyczały i
cięły jak dzikie, ale oni byli zbyt szczęśliwi, żeby się nimi przejmować. Od
czterech dni nie widzieli cywilizacji i chociaż nie mieli zbyt wielu śmieci na
wymianę to pozostał im jeszcze cień nadziei, że może spędzą tę noc w łóżkach.
- Dzień dobry! – Sasza podszedł do siedzącego na ławce pod
domem mężczyzny, szczerząc się jak kretyn. – Zgubiliśmy dziewczynę, pomoże nam
pan?
Starszy facet wymownie wbił spojrzenie w podłogę domu na
palach, pod którym siedział. Nabił fajkę tytoniem.
- A co będę z tego miał? – spytał ze znudzeniem.
Sasza oklapł nagle, jakby uleciał z niego cały entuzjazm.
- No wie pan co? – oburzył się smętnie. – My próbujemy
uratować damę, a pan nie chce nam pomóc za darmo?
Mężczyzna skinął głową.
- Nie, nie chcę – odparł uprzejmie.
- W takim razie dostanie pan od nas wspaniałą konserwę,
która wcale nie jest spuchnięta i niemal na pewno nie jest psią karmą! –
zaproponował Sasza, odzyskując rezon. – Wszystko się psuje, ale ona przetrwa do
dokładnie tej chwili, kiedy będzie jej pan potrzebował! Więc jak, bierze pan?
Zdjął plecak i wygrzebał z niego jedną z ostatnich konserw,
a potem pokazał ją kopcącemu smrodliwą fajkę facetowi.
Mężczyzna znów skinął głową.
- Może być – odparł. – Kogo szukasz, młody
człowieku?
- Szukam dziewczyny! – odparł bez namysłu Sasza. – To
znaczy, wie pan… - zaśmiał się głupio. – Konkretnej dziewczyny, która się
zgubiła. Nazywała się… psycholu, jak ona się nazywała?
- Nie wiem, nie powtórzę tego imienia! – Mads wzruszył
ramionami. – To chyba jakiś Polaczek, oni mówią po wężowemu.
- Marcysia! – przypomniał sobie nagle Sasza. – Nazywa się Marcysia,
ma jakoś tak z szesnaście lat, brązowe włosy, nosi okulary i jest szczupła i
ładna. No i jest Polaczkiem, ale o to mniejsza, bo ja nie mam nic do Polaczków,
dopóki nie kradną wódki i nie twierdzą, że ich dziewczyny są ładniejsze od
Rosjanek. To jak, widział ją pan?
Mężczyzna wziął od niego puszkę, obejrzał ją dokładnie i
włożył do kieszeni grubych bojówek.
- Nie – odparł, kładąc pożółkłą dłoń na schowanej konserwie.
– Ale pogadaj z Mabel, jeśli mała przyszła tu na zakupy, to na pewno z nią
rozmawiała.
Sasza westchnął ciężko i chyba chciał zażądać swojej
konserwy z powrotem, ale zrezygnował, kiedy facet spojrzał na niego groźnie.
- Gdzie znajdziemy Mabel? – spytał Mads, ciągnąc Saszę za
rękaw.
- W jej zajeździe, głupolu – wyjaśnił mu cierpliwie
mężczyzna, zaciągając się fajką. – Zajazd nazywa się „U Mabel”. Prawda, że
oryginalnie?
* * *
Mabel okazała się być przerażająco grubą kobietą o ślicznej,
niemal anielskiej twarzy i lekko przetłuszczonych ciemnych lokach spływających
na plecy. Nie wyglądała na mniej niż pięćdziesiąt lat, ale biorąc pod uwagę
warunki panujące w Everglades, mogła ledwie przekroczyć czterdziestkę.
- Nikogo takiego nie widziałam, koteczki – powiedziała
smutno, przecierając szmatką przeraźliwie brudny i lepki kufel. – Ostatnio jest
martwy sezon. Nikt nie przychodzi nawet na zakupy, nie mówiąc już o noclegu.
Może wy zostaniecie na noc?
Sasza jęknął rozpaczliwie.
- Zostaniemy, jeśli tylko ją znajdziemy – powiedział słabo,
opierając się o ladę. – I jak tylko ją znajdziemy, to kupimy obiad. Dla niej
też.
Mabel uśmiechnęła się słodko, aż za słodko.
- Nie martwcie się o nią, aniołeczki – odparła. – Już prawie
noc, nie znajdziecie jej. Prześpijcie się trochę, rano wasza zguba na pewno się
znajdzie.
- A jeśli wcześniej znajdą ją żołdacy sędziego? – spytał
ponuro Mads.
Kobieta roześmiała się głośno, perliście. Jej potężne ciało
aż zafalowało.
- Tu nie ma żadnych żołdaków sędziego, głuptasku! –
powiedziała głosem lepkim od słodyczy. – Ludzie pana Marxa trzymają się z dala
od Shroomville, nie słyszeliście? Za dużo ludzi pani Tkaczenko się tu pałęta.
Nie dalej jak tydzień temu była tu nawet sławna Święta Natalia od Ostrzy.
Zostańcie na noc, chłopcy. Nie bójcie się o waszą panienkę.
Mads zerknął na Saszę. Sasza zerknął na Madsa.
- Chyba jednak podziękujemy – powiedział Aleksander,
starając się zamaskować zdenerwowanie kolejnym szerokim uśmiechem. – Poza
żołdakami sędziego jest masa, eee, dzikich zwierząt, no i zwykłych bandziorów.
Będziemy szukać w nocy.
- Ależ aniołki…
- Do widzenia! – Sasza wypchnął Madsa za drzwi i zamknął je
trochę zbyt gwałtownie.
- Spieprzamy – szepnął mu do ucha Mads. – Ależ ona łgała!
Wpływy pani Tkaczenko, matki Aleksandra, nie sięgały tak
daleko w głąb kontynentu i żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały, żeby
miały zacząć. A Natasza Iwanowna, zwana Świętą Natalią od Ostrzy, z ostatniej
walki z ludźmi sędziego Marxa wyszła z połamanymi obiema nogami, ręką, obojczykiem
i pięcioma żebrami, a za to bez prawie dwóch litrów krwi. Nie było szans, żeby
tak szybko wydobrzała i dotarła do Shroomville. O ile w ogóle jeszcze żyła.
- Pewnie, że spieprzamy! – odszepnął Sasza, ciągnąc go za
ramię. – Tylko spokojnie, kurwa, spokojnie. Nie mogą się zorientować, że przed
nimi uciekamy.
Powoli, na trzęsących się nogach zaczęli iść w stronę drogi
prowadzącej w głąb lasu, w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszli.
hahaha uwielbiam ten klimat XD to wygląda tak, jakby było ci totalnie obojętne co tam wciśniesz a wszystko było pisane na spontana :D i żebyś sobie czegoś nie pomyślała, to ma być komplement ^^ jest fajowo. Milutko. I oby nie było łzawie :D
OdpowiedzUsuńNef, raz jeszcze przepraszam.
OdpowiedzUsuńA teraz mogę już wyrazić swój zachwyt, który deklaruję od samego początku:
Styl, narracja i dialogi <3 I neuroshimowy klimat też. I czcionkę tekstu. (Nie, to nie będzie składny komć).
Szczególnie ujął mnie Sasza, uwielbiam kolesia i jego "psycholu". Zaczyna się całkiem nieźle, pojawiają się hodowlane trampki i domki na kurzych łapkach - naprawdę ciekawe pomysły, doskonale budujące klimat. Zresztą sam las działa na wyobraźnię, więcej takich szczególików typu srebrzyste żuczki poproszę. Styl czytelny, dostosowany do bohaterów i do świata, nic nie zgrzyta, odpowiednio brudnie, ale też i z życiem. Tak trzymać.
Czekam na Pierdolniętą Nataszkę, już ty wiesz dlaczego :D
Zastanawia mnie ten facet ze Shroomville. Dwukrotnie odbiera konserwę? "- Może być. – Wziął od niego konserwę" i "Mężczyzna wziął od niego puszkę, obejrzał ją dokładnie i włożył do kieszeni grubych bojówek".
Co do długości rozdziałów - wiesz, nie muszą być strasznie długie. Te właściwie nie są złe, jeżeli będą się pojawiały często, będzie wspaniale. Widać, że historia ma potencjał i wczonsających wydarzeń do każdego rozdziału nie powinno ci braknąć. A w tym - cliffhanger jest, tak jak być powinno. No, czekam na kolejny! I obiecuję, że będę komciał, ale raz czy dwa butlą z gazem przez łeb nie zaszkodzi, ot tak, na przyspieszenie.
Nie tego się spodziewałam, ale ok ;) Fabuła przypomina mi trochę grę komputerową. Bohaterowie biorą questa od Baby Jagi, idą do wioski zebrać informacje... czy to dobrze czy żle nie wiem, ale zauważam.
OdpowiedzUsuńOk, lecę do najnowszej notałki.
"....nie kradną wódki i nie twierdzą, że ich dziewczyny są ładniejsze od Rosjanek" świetne :)
OdpowiedzUsuńW sumie nigdy nie lubiłam tego typu opowiadań, ale twoje wręcz uwielbiam.
Chyba dzięki tobie to się zmieni.....
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe czy znajdą Marcysię, stracili ta konserwę a niczego się nie dowiedzieli tak naprawdę... Meal też się dziwnie zachowywała...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
O, suspens się nam pogłębił. Tymczasem przypomniałam sobie, że bohaterowie to Rosjanie i zwątpiłam w zasadność żartu z Marcysią - no bez przesady, dla Słowian polski nie jest jakimś specjalnym łamaczem języka.
OdpowiedzUsuńNapięcie na linii Polska/Rosja zanotowane i docenione.
Pośrednia charakterystyka żołdaków Marxa też.
Nieodmiennie zachwyca mnie tutejszy handel, zasada "nic za darmo" i survivalowa inteligencja chłopaków.
Poza tym chciałabym się dowiedzieć jeszcze czegoś o Świętej Natalii.
Hasz
"To pewnie były trampki tej… Mar-cośtam, nie?" -- Zapomnieli spytać o to babcię?
OdpowiedzUsuń"Baba Jaga twierdziła, że jej wnuczka udała się do Shroomville (...) Do wioski dotarli wczesnym wieczorem." -- W poprzednim rozdziale stało, że panowie od trzech dni przedzierają się przez las. Czy to znaczy, że nadeszli od przeciwnej strony?
"Komary bzyczały i cięły jak dzikie, ale oni byli zbyt szczęśliwi, żeby się nimi przejmować." -- Czy oni mają na nie jakąś podwyższoną odporność albo antidotum? Bo to nie są normalne komary, jeśli przegryzają się przez bawełnę, nie? A co za tym idzie ich jad jest bardziej dotkliwy? Jeśli działa tak, jak ten u pszczół albo mrówek, to przy dużej ilości ukąszeń mogą w końcu pojawić się poważne konsekwencje.
Ludzie pana Marxa trzymają się z dala od Shroomville, nie słyszeliście? Za dużo ludzi pani Tkaczenko się tu pałęta. -- Tu ludzie, tam ludzie, powtórzenia :P
Bardzo przyjemny rozdział
OdpowiedzUsuń