poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział VII


Marcelina przebierała dłońmi tak szybko, że przypominała bardziej kreta niż dziewczynkę.
- Zawołaj mojego brata! – poprosił ją Mads, wpatrując się w ociekającą błockiem ścianę.
Było źle. Było bardzo, bardzo źle. Wątpił, żeby dali radę uchwycić się brzegu, który już teraz uciekał dziewczynie spod rąk. A jemu woda sięgała prawie do kolan.
- Jak on miał na imię? – warknęła, sprawdzając, czy uda się jej złapać brzegu. Natknęła się dłońmi na jakiś kamień, szarpnęła. Nawet nie drgnął.
- Sasza!
- Saaaszaaa! – wrzasnęła, kurczowo chwytając kamulec i próbując przecisnąć się między kratą a błotnistym brzegiem dołu. – Saaaszaaa, ty kacapie jeden, ty Rusku pierdolony! Słyszysz mnie?
- Słyszę! – dobiegł ich jękliwy głos Aleksandra. – Słyszę!
- Dokąd masz wodę? – krzyknęła, przyciskając się brzuchem do kamienia i stając Madsowi na ramionach. – Ach… Wypchnij mnie stąd, człowieku. Sasza! Dokąd masz wodę?
- Do pasa!
Marcelina zmełła w zębach jedyne dwa polskie słowa, jakie Mads znał. Kiedy w końcu udało jej się wypełznąć na brzeg, znów zaklęła.
- Nie przeciśniesz się! – jęknęła rozpaczliwie. – Musimy wypchnąć ten kamień, a wtedy będę dla ciebie jedynym oparciem. Dasz radę?
- Ty nie dasz – odpowiedział, coraz bardziej przerażony. – Nie wyciągniesz mnie, za ciężki jestem.
- Jesteś, psiamać, chudy jak żyła, a nie ciężki – wycedziła. – Pytam tylko, czy ty dasz radę. I nie jęcz, bo twój brat-kacap się utopi!
- Mads! – wrzasnął nagle Sasza. – Kurwa mać, tu są jakieś robale!
- Cooo?! – ryknęła Marcelina, wygrzebując z ziemi wielki kamulec. – Zabij je, kretynie! Dokąd masz wodę?
Sasza odpowiedział jej takim potokiem bluzgów, jakiego Mads nigdy nie słyszał nawet od Nataszy Iwanowny.
- Co za kretyn! – jęknęła przez zaciśnięte zęby. – Odsuń się, Mads, wrzucam kamień!
Odsunął się z trudem, a gęste błocko sięgało mu już prawie pod pachy. Kamulec spadł w burą maź z głośnym, ohydnym pluśnięciem, bryzgając nią w oczy obojga.
- Teraz będzie dobrze! – ucieszyła się Marcelina. – Daj mi rękę! Podciągnę cię, a potem złapiesz się kraty i jakoś wykręcisz!
Wychyliła się nisko, złapała jego wyciągniętą rękę i pociągnęła mocno. Zastękała z wysiłku: naprawdę był dla niej za ciężki.
- Spróbuj się odbić! – stęknęła. – Od jakiegoś… kamienia…
- Jestem w błocie, nie mam jak!
- Musisz! Bo twój brat się utopi!
Wiatr powiał mocniej, niosąc falę ostro tnącego deszczu. Marcelina zawyła z bólu, kiedy krople uderzyły ją w odsłonięty kark i ramiona.
Mads szukał oparcia, naprawdę szukał, ale go nie było. Podciągnął się mocno na ręce Marceliny, omal nie wyszarpując jej przedramienia ze stawu, i złapał kratę.
Która zaczęła się osuwać…
- Kurwa... – jęknęła rozpaczliwie dziewczyna. – Kurwa, zaczekaj chwilę! Dasz radę się przycisnąć do tej ściany?
Mads posłusznie przesunął się w stronę ściany, która natychmiast zaczęła lać mu się na kark i ramiona. Marcelina pozbierała się z klęczek, zebrała się w sobie i kopnęła kratę, która zaczęła zsuwać się w głąb dołu.
- Szybko! – wrzasnęła dziewczyna. – Wyleź po niej, już!
Chłopak podpłynął do kraty, mocno złapał się prętów i wylazł po niej w końcu, chociaż omal nie pociągnęła go w dół.
- Szybko! – powtórzyła niewyraźnie Marcelina.
Kurczowo uczepiła się jego ramienia i pociągnęła do ku drugiemu dołowi.
- Weźcie mnie wyciągnijcie! – jęknął Sasza. – Kurwa, weźcie coś zróbcie, tam coś pływa i mnie gryzie!
Trzymał się niestabilnej kraty, z trudem utrzymując się na powierzchni gęstej, ciemnej wody. Błoto sięgało mu już na wysokość ust – gdyby nie odchylał głowy w tył, nie miałby jak oddychać.
- Nie maż się, kacapie! – warknęła Marcelina. – Weź głęboki oddech, będziesz nurkował.
- Nie będę! – wrzasnął Sasza. – A nie popierdoliło cię czasem, polaczku jeden? Tam są jakieś kurewskie robaki!
- Morda, ruska mendo! – ryknęła dziewczyna. – Kurwa mać z przyległościami, ty pierdolony kacapie, ładuj swój ruski łeb pod wodę, albo sama ci go tam wepchnę! I puść tę pierdoloną kratę, jebańcu, bo spod niej nie wyleziesz!
- Nie puszczę!
- Puszczaj, pieprzona kurwo, albo rozdepczę ci palce! – wrzasnęła, unosząc nogę obutą w wielki, podkuty żelazem bucior.
Sasza aż zachłysnął się błotem. Wypluł je zaraz, krztusząc się i jęcząc.
- Puszczę – wydyszał żałośnie. – Puszczę, zaczekaj, nie kop mnie. Zaraz puszczę… tylko złapię oddech. Poczekaj, proszę…
- Nie gadaj! – poleciła Marcelina tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale tym razem spokojnym. – Nie kopnę cię, jeśli się uspokoisz. Ty puścisz kratę, a ja i Mads ją odsuniemy i przytrzymamy, żebyś mógł wyjść. Rozumiesz, Sasza?
Poruszył lekko głową na znak, że rozumie. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech.
I puścił kratę.
Zamachał gwałtownie ramionami, chcąc utrzymać się na powierzchni, ale nie dał rady.
- Teraz szybko, zanim pójdzie na dno! – zawołała Marcelina, mocno ciągnąc kratę.
Mads pociągnął razem z nią. Żelastwo przesunęło się miękkim brzegiem, zostawiając między sobą a krawędzią dołu ogromną szczelinę.
- Wyciągnij go teraz! – poleciła dziewczyna. – Szybko, szybko!
Mads przypadł do szczeliny, położył się przy niej i, niewiele myśląc, zanurkował w błocie głową i ramionami.
Błocko natychmiast zalepiło mu uszy i nozdrza. Machał rozpaczliwie rękami, szukając Saszy, ale zamiast tego uderzył w coś twardego i ruchliwego. Omal nie zachłysnął się błockiem, ale zanim zdążył się naprawdę przestraszyć, Sasza złapał go mocno za szyję.
Chciał się wyprostować, ale nie mógł. Nie mógł nawet wrzasnąć. Wypuścił powietrze, na ułamek sekundy zapominając, że teraz będzie mu szczególnie potrzebne.
Złapał Saszę z całych sił, próbując go odepchnąć na długość wyciągniętych ramion, ale nie dał rady. Gdy już w sumie pogodził się z tym, że obaj utopią się w błocie, ktoś z całych sił pociągnął go za kołnierz.
- Kurwa mać, buzi sobie jeszcze dajcie!
Wrzask Marceliny był pierwszym, co Mads usłyszał, kiedy jego uszy znalazły się ponad poziomem błota. Upadł plecami na miękką ziemię, a Sasza upadł na niego. Wbił mu palce w ramiona, nawet przez zabłoconą koszulę kalecząc go za długimi paznokciami.
- Ja pierdolę – jęczał, oddychając spazmatycznie. – Ja walę, psycholu, co to było?
- Pewnie tutejszy folklor – wymamrotał Mads, obejmując go i niezgrabnie, nieskutecznie próbując zetrzeć mu błoto znad oczu. – Cicho, Saszka, cicho. Już dobrze, już wszystko dobrze. Jestem przy tobie, widzisz? A teraz mnie puść.
- Nie puszczę! – wrzasnął na niego histerycznie Sasza, plując brudem. – Nie puszczę, kurwa, chociażby ten polaczek-biedaczek miał mnie zabić!
Złapał go za posklejane włosy i gwałtownie przyciągnął jego głowę do swojej.
- Złaź – powiedział cierpliwie Mads. – Złaź ze mnie, Sasza. To boli.
- Nie zlezę! Kurwa! Tu mi dobrze, nie będę znikąd złaził!
Marcelina uklęknęła przy nich, uśmiechając się słabo.
- Zejdź z niego, Sasza – powiedziała łagodnie, dotykając jego ramienia. – Zejdź z niego. Wyglądacie jak pedały.
- Wyglądamy? – wymamrotał Mads.
Wykorzystał chwilę nieuwagi Saszy, żeby go z siebie zepchnąć. Wstał, chwiejąc się i ślizgając, a potem złapał przybranego brata za nadgarstki i pociągnął go do pionu.
- Wyglądaliście – potwierdziła Marcelina. – A teraz chodźmy, czas się zbierać.
Nie przeszła nawet dwóch kroków, kiedy nogi się pod nią rozjechały i upadła na tyłek w błoto. Zamknęła oczy, wsparła czoło na dłoniach. Mads przykucnął przy niej, ale ona pokręciła głową.
- Zajmij się Saszą – poleciła. – Musimy się zebrać. W tym dole naprawdę są jakieś wielkie żuki i zaraz wylezą, poza tym nie wiemy, gdzie jest szeryf. Zobaczcie, jest już całkiem cicho.
I deszcz też jakoś przestał padać.

10 komentarzy:

  1. Cóż, w sumie już się wypowiadałam na temat tego rozdziału, więc wiesz, że coraz bardziej lubię Marcelinę (szczególnie w duecie z Saszą ^^ cieszę się, że Ci nie przeszkadza, że sobie ich swatam w swojej głowie xD) i w ogóle podziwiam Cię za umiejętność stwarzania takich świetnych postaci żeńskich (nie żeby męskie nie były dobre). Początku z wyciąganiem Madsa chyba wreszcie nie zmieniłaś, ale ok, po parukrotnym przeczytaniu robi się bardziej zrozumiałe.
    A z Saszy niezły histeryk. Biedaczek, w sumie nic dziwnego, że się wystraszył, ciekawe, co konkretnie tam w tym błocku sobie żyło. I nadal ciężko uwierzyć, że Sasza jest starszy, bo to Mads wydaje się spełniać rolę takiego starszego, opiekuńczego brata. No ale wiadomo, to akurat kwestia różnicy charakterów, bo wiekowo się jakoś aż tak dużo nie różnią.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie szybciej, bo wcześniejsze były dodawane na tyle często, że myślałam, że tak już zostanie xP

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów obrazowa, żywa scenka, naprawdę dobrze napisana. Perfekcyjnie oddany klimat, fajny dobór słownictwa, bohaterowie z charakterem, który widać już po krótkiej wymianie zdań. Marcelina, to chyba żadne zaskoczenie, robi tutaj największe wrażenie. Bardzo mi się podoba. Tylko ta długość... Bo scenka, choć idealnie wpasowuje się w całość (jaką do tej pory przedstawiłaś), to jednak jedynie scenka. Stosując taką długość rozdziałów nie pozwalasz mi wczuć się w atmosferę, która jest bardzo charakterystyczna dla tego świata (i którą, jeszcze raz to napiszę, oddajesz naprawdę świetnie). Zanim uda mi się wejść w ten klimat, rozdział się kończy. Ale, tak czy inaczej, na pewno wrócę tutaj po więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ee... brawo dla mojej inteligencji ;_; No eej, ja naprawdę myślałam, że ostatni rozdział był we wrześniu!
    Meh, nieważne. Wyczerpująca opinia znajduje się pod poprzednim postem, tu mogę co najwyżej powtórzyć swoje poprzednie słowa. Aha, i polać Lenie! Sasza i Marcela to cudowny duet, bardzo do mnie przemawia! :D (tak, znowu czytam komentarze, jednak się nic nie nauczyłam ;_;).
    Ale, ale, sporo było wulgaryzmów ale tu akurat było to w pełni uzasadnione. Aż czuło się te emocje bohaterów :D Bohaterów, swoją drogą, jak zawsze przedstawionych bardzo logicznie i przekonująco. Co więcej, rozpisałam się poprzednio, to teraz tylko powiem, że chcę więceeeeej!
    Pozdrawiam, trocinka.
    www.niezwykla--podroz.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazłam Twój blog w katalogu z opowiadaniami. I jak już zaczęłam czytać, to się nie mogłam oderwać. Po prostu świetne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, Twój blog jest w mojej kolejce na weryfikator.blogspot.com, jednakże ostatni post jest, jak widzę, starszy niż miesiąc. W związku z tym chciałabym się zapytać, czy wciąż jesteś zainteresowana oceną mimo przeterminowania?

    Pozdrawiam,
    Malcadicta

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,

    Serdecznie zapraszam do przeczytania gotowej już oceny :) Taki mały prezent na mikołajki.

    Życzę miłego czytania.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    dziewczyna ma głowę na karku, dzięki niej udało im się wydostać z tych dołów....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Zastanawiam się, w jakim języku oni właściwie mówią? Bo słownictwo i ładunek emocjonalny każą mi się domyślać, że Marcelina jedzie po polsku, ale tu włazi mi perspektywa Madsa - a on przeca po polsku nie umie? I Sasza chyba też nie? Więc jak oni się dogadali?

    Koniec wątpliwości. Matko, ale się będę powtarzać. Mogłabym znowu, że naturalnie, inteligentnie, obrazowo (to podtopienie w błocie!), ale zaraz mnie system uzna za bota i zablokuje. Nadmienię więc, że podoba mi się, jak fantazyjnie bohaterowie przeklinają (trudno jest napisać wiązankę tak, by nie było monotonnie). Oraz - miałam notkę wcześniej, ale zapomniałam - że dobrze opisujesz przemoc i ból w ogóle (ręka prawie wyrwana ze stawu!). No, to jest to, czego bym oczekiwała po porządnie napisanym survivalu.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Wiatr powiał mocniej, niosąc falę ostro tnącego deszczu. Marcelina zawyła z bólu, kiedy krople uderzyły ją w odsłonięty kark i ramiona." -- Takie rzeczy to raczej przy gradobiciu.

    "Zamknął oczy, wziął głęboki oddech.
    I puścił kratę.
    Zamachał gwałtownie ramionami, chcąc utrzymać się na powierzchni, ale nie dał rady." -- Generalnie ludzkie ciało unosi się na powierzchni, a już zwłaszcza ciało, które ma płuca pełne powietrza. Jeśli idzie na dno, to albo jest cały ubrany w wełnę, albo ma kieszenie wypchane ołowiem.

    "Żelastwo przesunęło się miękkim brzegiem, zostawiając między sobą a krawędzią dołu ogromną szczelinę." -- Trochę oksymoron, bo szczeliny są z natury rzeczy wąskie. Więc jeśli ta była ogromna, to krata i brzeg musiały być wielkości Wielkiego Kanionu.

    "Nie puszczę, kurwa, chociażby ten polaczek-biedaczek miał mnie zabić! Złapał go za posklejane włosy i gwałtownie przyciągnął jego głowę do swojej." -- Kto złapał, polaczek, Mads czy Sasza? Potrzebne dookreślenie.

    Zastanawiam się, gdzie też podziewa się Szeryf, że nie słyszał tych wrzasków i nie widział wielkiej ucieczki.

    Fajnie opisujesz akcję, trudno się od niej oderwać.

    OdpowiedzUsuń