piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział IX



Cześć!
Zanim przejdę do właściwej części opowiadania, mam prośbę: biorę udział w  Konkursie na Najlepszy Blog Segregatora. O ile w ogóle można to nazwać braniem udziału. Dlatego byłoby mi miło, gdybyście oddali głos na mojego bloga. Oczywiście o ile uważacie, że jest dobry, przecież nie pogniewam się za głosowanie na konkurencję. ;)
Miłego czytania i dzięki za dotychczasowe komentarze!



– Macie może nożyczki? – usłyszeli niewyraźny głos dochodzący zza odrapanych drzwi do łazienki.
Marcelina z trudem podniosła głowę ze stołu i szturchnęła przysypiającego Saszę.
– Gówniarz się w końcu odezwał – mruknęła sennie. – Daj mu te nożyczki.
Siedzieli w zajeździe Mabel, a na dworze deszcz padał coraz intensywniej. Kiedy jeszcze mieli siłę na jakiekolwiek dyskusje, rozmawiali o tym, czy nie będą musieli wyjść oknem.
Oknem na pięterku.
W zajeździe i w ogóle w miasteczku nie spotkali ani tęgiej gospodyni, ani szeryfa z samoróbkami, ani choćby jednej żywej duszy.
Martwych ciał na szczęście też nie znaleźli.
– Co? – wymamrotał Sasza.
Zamrugał. Wziął leżącego na blacie suchara, zamoczył w misce ze stygnącą zupą z proszku, którą udało im się znaleźć w knajpianej kuchni, i zjadł, jakby nie do końca wiedząc, co się wokół niego dzieje. Był równie głodny, co zmęczony.
– Nie żryj, rusku – powiedziała słabo Marcelina, biorąc sobie drugi sucharek. – Daj Madsowi nożyczki. W końcu się odezwał.
Sasza otrząsnął się, jakby odganiając zmęczenie, wstał i podszedł do zamkniętych drzwi łazienki.
– Skąd ja ci wezmę nożyczki? – zdziwił się.
– Nie wiem – odpowiedział mu niewyraźnie Mads, jakby trochę zdziwiony, że w końcu może się odezwać. Nic nie mówił od poprzedniego wieczora, odkąd poszedł sprawdzić, co się stało z Babą Jagą. – Ale mi potrzebne. Weź daj.
– Do czego ci te nożyczki?
Pomalowane na biało drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym skrzypnięciem.
Mads wyszedł z łazienki, potykając się o nogawki za dużych spodni i owijając równie wielką koszulą. Ominął Saszę, przeszedł obok Marceliny i nachylił się nad jeszcze parującą zupą.
– Bo włosów nie rozczeszę – odpowiedział, jakby to było oczywiste. – Muszę je obciąć. Dlatego potrzebne mi są…
– Z dupy ci wezmę nożyczki! – zdenerwował się Sasza, ale zaraz głos mu złagodniał. – No ej, psycholu. Dobrze, że się odezwałeś.
Złapał go za ramię i obrócił przodem do siebie. Zawahał się przez moment, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale jednak zrezygnował z gadania i po prostu mocno go objął.
Mads oparł czoło w zgięciu jego szyi, zacisnął dłonie na barkach. Niemocno nawet. Jakby wcale nie był niezdrowo wycofany, tylko jakby po prostu lubił przytulać się do Saszy.
Marcelina wstała chwiejnie. Jakby chcąc pewnie oprzeć się o stół, mocno przywaliła obiema dłońmi w blat.
– Zara – warknęła. – Zara, zara, kurwa. Mads?
Mads mruknął coś niewyraźnie, nawet się na nią nie oglądając.
– Ty chcesz mi wmówić, że pod tą stertą brudu miałeś TO? – Pociągnęła go za długie włosy.
– No tak trochę, a co?
Niechętnie odsunął się od Saszy, spojrzał na nią nieprzytomnie.
– I ty chcesz to obciąć? – Dziewczyna postukała się w czoło. – Po moim trupie. Kacapie, znajdź tu jakiś grzebień czy coś. Ja mam szczotkę. A ty, Mads, jedz, zanim ten pieprzony bulion do reszty wystygnie.
Kiedy Sasza posłusznie ruszył do łazienki, jęcząc tylko, że jest zmęczony, a Mads usiadł na krześle, rozszerzonymi oczami wpatrując się w jedzenie, Marcelina postawiła na stole swój plecak, polską wojskową kostkę, przeraźliwie ubłoconą i śmierdzącą kompostem.
Swoje rzeczy znaleźli na śmietnisku, właściwie cudem. Nie mieli pojęcia, dlaczego mieszkańcy Shroomville ich nie rozkradli – Sasza wysnuł przypuszczenie, że ludzie sędziego mogliby powiązać graty jego i Madsa z panią Tkaczenko i carskimi, a co za tym idzie – posądzić osadników o handel z wrogiem. Ale to nadal nie wyjaśniało, dlaczego nie wzięli rzeczy Marceliny czy w ogóle przedmiotów bez oznaczenia „made in Russia”.
Dziewczyna bardzo się ucieszyła, kiedy odzyskała swój plecak – nie chodziło jej nawet o zapasy, których i tak nie miała za dużo. Jak wyjaśniła, kostka była jedyną pamiątką po ojcu, którego straciła we wczesnym dzieciństwie.
– Mam cię! – zamruczała mściwie, kiedy w końcu udało jej się wygrzebać ze środka starą plastikową apteczkę.
Otworzyła ją i spomiędzy mydelniczki a szczoteczki do zębów wyciągnęła niedużą, zniszczoną szczotkę.
Stanęła za Madsem, dzierżąc ją niczym katowski miecz.
– Nie rozumiem, jak mogłeś chcieć je obciąć – złajała chłopaka. – I nie piszcz! – zezłościła się, bo zasyczał, kiedy szarpnęła. – Jedz, bo wystygnie.
Więc zaczął jeść. Na początku próbował maczać sucharki w rzadkiej zupie, ale ręce trzęsły mu się tak bardzo, że nie mógł. Dlatego powrzucał je po prostu do miski i wypił wszystko duszkiem.
Sasza wyszedł z łazienki, z zadowoleniem pokazując jej grzebień.
– No to teraz możemy się za to zabrać poważnie – stwierdziła ponuro Marcelina.
Kiedy skończyli, złapała Madsa za ramię, obróciła go przodem do siebie i omiotła taksującym spojrzeniem.
– Teraz da się na ciebie patrzeć – powiedziała, przeczesując palcami jego włosy, długie, czarne i kręcone. – Całkiem przystojny facet by z ciebie był, gdyby nie ten krzywy kinol. Nadepnąłeś na grabie?
– Wkurzyłem Nataszę Iwanownę – mruknął Mads, grzebiąc w kieszeni brudnobiałej flaneli. Wyjął z niej wymiętego papierosa. – Będzie wam przeszkadzało, jak zapalę?
– No coś ty! – Wyszczerzył się Sasza, ale Marcelina udała, że wymiotuje.
– To ja zejdę na dół – wymamrotał cicho Mads. – Sorry, ale muszę.
Powoli, na plączących się nogach zaczął schodzić na niższe piętro. Sasza poszedł za nim, na schodach przyspieszył, złapał go za ramię.
– Ej, w porządku?
Mads roześmiał się słabo i bardzo niewesoło. Usiadł na jednym z obrzydliwych plastikowych krzeseł w knajpianej jadalni, wbił spojrzenie w szluga.
– Masz zapalniczkę?
Sasza usiadł przy nim, na jedynym nieogrodowym krześle w przybytku. Grzebał przez chwilę w kieszeni zdobycznych bojówek, aż w końcu wyjął benzynową zapalniczkę z wygrawerowanym złotym orłem o dwóch głowach i trzech koronach i zapalił bratu papierosa.
– Dzięki.
Mads zaciągnął się głęboko. Czubek papierosa zajaśniał intensywnie w półmroku, długi na centymetr. Chłopak wypuścił dym nosem, wzdychając przy tym ciężko.
– Saszka?
– Już dobrze, psycholu. – Sasza przysunął się bliżej, otoczył go ramieniem. – Nie bój się.
– Ja się nie boję – odpowiedział Mads, znów się zaciągając. Dwoma buchami spalił prawie połowę szluga. – Ja po prostu nigdy wcześniej nie widziałem trupa, Saszka.
Sasza objął go mocniej, wpatrując się w tytoniowe opary. Nie wiedział, co powiedzieć.
– To znaczy widziałem – odezwał się Mads po chwili milczenia. – Ale tego nie pamiętałem. Wyparłem albo po prostu byłem za mały.
– Chcesz o tym opowiedzieć? – spytał Sasza, wdychając dym.
Chłopak znów milczał przez moment.
– Tak – odparł w końcu. – Miałem wtedy może z pięć lat. Była… chyba zaraza, bo co innego może być w błocie? W każdym razie… pamiętam, że się obudziłem, a obok mnie była moja mama. Ta rodzona – wyjaśnił, jakby to było konieczne. Zaciągnął się głęboko, spalając szluga to reszty. Zgniótł go w stojącej na stole popielniczce. – No… i ona nie żyła. I tak to było.
– Och… o kurwa. – Sasza zagryzł wargę, jakby się zastanawiał co powiedzieć. – A twój tata? Mówiłeś, że miałeś też tatę…
– Nie mówiłem. Natasza musiała ci powiedzieć. Natasza albo mateńka, ale prędzej Natasza.
– Skoro Natasza go spotkała, to musiał żyć dłużej, tak? – zapytał, obejmując go tak mocno, że mocniej chyba już nie mógł.
Mads uśmiechnął się z rezygnacją.
– Tak – odparł. – Żył. I czegokolwiek by ci o nim nie powiedziała, to była prawda. A wiesz, co zrobił wtedy? Jak moja rodzona matka umarła?
Kiedy Sasza pokręcił głową, on kontynuował:
– Ja i matka byliśmy wtedy w błocie. Myślę, że on przeszedł wyżej, jak jeszcze był zdrowy… inaczej pewnie też by umarł. Kiedy skończyła się zaraza, ja też wlazłem na górę… to znaczy teraz to sobie tak składam. Jego reakcję pamiętałem już przedtem. Tego
co było wcześniej nie.
Wyciągnął peta z popielniczki, ale zaraz zgniótł go na powrót i otrzepał palce.
– Powiedział: „O, jednak przeżyłeś”. I dał mi kaszy, żebym się nażarł. Tak po prostu.
– A ty pewnie nic mu nie powiedziałeś – odezwał się Sasza, próbując rozładować atmosferę.
Mads uśmiechnął się szerzej, tym razem naprawdę.
– A daj spokój. – Wstał, odsuwając go od siebie i mierzwiąc mu słomianą czuprynę. – Będę musiał przeprosić polaczka. Chyba jest na mnie zła, że się nie odzywałem. No bo… wiesz, o co chodzi.
Sasza wzruszył ramionami.
– Ona cały czas jest zła. Ale to raczej na mnie. Chyba mnie nie lubi.
– A ty ją lubisz?
Znów wzruszył ramionami.
– A ja ją lubię – potwierdził. – Nie mam nic do Polaków, chociaż zawsze się plują o swój naród. O co zakład, że Marcysia prędzej czy później wyskoczy z tymi oficerami, co ich niby pomordowaliśmy w Smoleńsku?
– Nie zakładam się o rzeczy oczywiste – odparł Mads. – Wiesz co? Chodźmy już na górę. Spać mi się chce.
Kiedy weszli na pięterko po udającej schody drabinie,  Marcelina spała jak zabita, z głową opartą o stół.
Sasza szturchnął ją, ale ona w ogóle nie zareagowała. Spała dalej także kiedy dźgnął ją grzebieniem w plecy, a kiedy nachylił się nad nią i szepnął jej konspiracyjnie do ucha: „Niemcy idą!”, zawarczała tylko przez sen.
– Ej, może ona umarła? – zastanowił się. – Psycholu, musimy ją zanieść do łóżka.
Pomieszczenie było nieduże, więc piętrowe łóżka stały tuż obok stołu,  ale przeniesienie śpiącej Marceliny okazało się być zadaniem prawdziwie bojowym. Chociaż była chuda i niezbyt wysoka, teraz stała się ciężka jak kamień, a wepchnięcie jej nóg za drabinkę okazało się wymagać niezłej gimnastyki. Kiedy w końcu się z tym uporali, poczuli się jeszcze bardziej zmęczeni niż po przejściu dziesięciu bagnistych mil w tym straszliwym zaduchu.
Mads wlazł na górne łóżko nad nią i okrył się cały zatęchłym kocem.
– Dobranoc, Saszka – mruknął.
– Zębów nie będziesz mył? – spytał Sasza, blaszanym kapturkiem gasząc stojące na stole świeczki.
– No co ty, posrało cię? Idę spać.
– Rano będzie ci jebało z gęby.
– To rano umyję. I tak nie śpisz ze mną, więc nie masz się co interesować. Idź sam umyć, jak jesteś taki mądry.
– A żebyś wiedział, że pójdę! – zdenerwował się Sasza.
Wszedł do łazienki, trzaskając drzwiami. Marcysia znów zawarczała, ale chyba nadal się nie obudziła.
Mads ściągnął dżinsy, zakrył głowę poduszką i prawie udało mu się usnąć, kiedy nagle Sasza wybiegł z łazienki, tupiąc jak pojebany, i wskoczył na pięterko drugiego łóżka, aż się zatrzęsło.
– Psycholu! – wyszeptał przenikliwie. – Psycholu, ja pierdolę, zobacz to.
– Jest ciemno, Saszka – mruknął Mads, zły i zaspany.
– Zaraz ci pokażę – wymamrotał Sasza. – Tylko cicho, polaczek nie może się dowiedzieć. Za kiblem leżał, ktoś go zgubił… Ja pierdolę… Ja pierdolę…
Wyciągnął z kieszeni bojówek małą podręczną latarkę i oświetlił nią swoje znalezisko.
Znaleziskiem tym był beret. Niebieściuchny jak niebo nad Miami, z krzywo wyciętym z metalu dwugłowym orłem zamiast oznaczenia.
To nie z żołdakami sędziego walczyli mieszkańcy Shroomville.

10 komentarzy:

  1. Żądamy Nataszki i Czelabińskiej Masakry Miotaczem i Maczetą! https://imagizer.imageshack.us/v2/284x177q90/203/sulc.jpg

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakiś taki dłuższy ten rozdział... No, miejmy nadzieję, że ta tendencja zwyżkowa w ilości tekstu się utrzyma xD
    No, dowiedzieliśmy się troszkę więcej o Madsie. Ale w sumie tylko troszkę, bo nadal oszczędnie dawkujesz informacje, zarówno o świecie, jak i o bohaterach. Cóż, pozostaje żyć w niepewności xP
    Rozwalił mnie Smoleńsk. Tu jakieś postapo, totalny syf, nie wiadomo, czy dożyje się następnego dnia, a Polacy wciąż wypominają Rosjanom Smoleńsk. No dobra, Sasza twierdzi, że będą wypominać xD Chociaż znająć nasz naród, to w sumie całkiem możliwe...
    Ten beret oznacza, że wkrótce będzie coś więcej o carskich? Bo ja bym chciała. Bo nadal nie wiem do końca, o co chodzi, co i tak nie przeszkadza mi czytać z wielką przyjemnością i czekać na kolejny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. ekhm, ekhm. Jestem zaskoczona długością notki, aż miło :3 Nieogarnięty Mads jest kochany. A tymi włosami to równiutko dałaś do pieca, nie dość że rusek, no przynajmniej teoretycznie (Bóg jeden wie skąd u mnie taka sympatia do Rosji .-.) to jeszcze te długie loki.
    Marcelina to taka typowa Polka. Nie da sobie w kaszę dmuchać, jak trzeba to wymyśli, z każdym się dogada, ale Smoleńska nie odpuści. W sumie gdybym była nią i się pokłóciła z chłopakami też bym z nim wyjechała. Tak samo "Niemcy idą". Nie można się nie roześmiać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :). Najlepsze w twoim opowiadaniu jest to, że nie występuje tu patos. Duża dawka realizmu w połączeniu z humorem na tle narodowościowym zdaje egzamin. "Niemcy idą" - przy tym tekście spadłam z krzesła. Tak uroczo przedstawiłaś relacje między naszą trójkę - coraz cieplejsze, chociaż wciąż bardzo... specyficzne. A uścisk Madsa i Saszki, i w ogóle ta troska braci o siebie - miód na moje serce. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Twój blog został już oceniony.
    http://ksiegablogow.blogspot.com/
    Proszę o wytknięcie mi wszystkich błędów, które popełniłam..

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie komciałam od wieków, ale wiedz, że czytałam to opowiadanie na bieżąco, a później jeszcze przelatywałam przez całość ze dwa razy - nietrudna sztuka, bo tekstu tu tak niewiele... Nie jestem fanką lania wody, ale w tym opku naprawdę brakuje mi dłuższych rozdziałów. Akcja z poszukiwaniem i uratowaniem Marceliny rozegrała się błyskawicznie, trudno mi było porządnie wczuć się w sytuację, a skąpe opisy niczego nie ułatwiały. Samo Shroomville to dla mnie - póki co - bardziej pusta nazwa, niż realnie istniejąca osada, a reszta świata przedstawionego to tym bardziej próżnia dla kogoś, kto nie ma pojęcia o Neuro. ;( Mam jednak wrażenie, że w najświeższych rozdziałach coś drgnęło i fabuła nie leci już po łebkach do przodu. Same rozdziału dłuższe - tak trzymać! Styl od początku pozostaje wyjątkowo zgrabny i przystępny w odbiorze, podobają mi się zwłaszcza naturalne dialogi. Genialna jest też relacja między dwójką braci, którą budujesz jak trzeba, tj. za pomocą zachowania i wypowiedzi postaci, nie jakimi suchymi wywodami narratora. Nienachalny humor i brak patosu w scenach potencjalnie dramatycznych (szok Maksa po odkryciu trupa albo wywinięcie się śmierci w glinianym dole) - to olbrzymi plus. Aha - lubię obu braci i Marcelinę też, ale moim ulubieńcem zdecydowanie pozostaje Maks. :)
    Najbardziej fascynuje mnie to, że pomimo relatywnie skąpych opisów opko cały czas zachowuje klimat; generalnie podczas lektury czuję się tak, jakbym siedziała dwa kroki od bohaterów.

    Zastanowił mnie ten fragment, nie pamiętam już, z którego rozdziału:
    "Wiatr powiał mocniej, niosąc falę ostro tnącego deszczu. Marcelina zawyła z bólu, kiedy krople uderzyły ją w odsłonięty kark i ramiona."
    Czy deszcz naprawdę może powodować aż tak dotkliwy ból? A może to jakiś specjalny deszcz ze świata Neuro?

    Ostatni rozdział dodawałaś z miesiąc temu, niecierpliwie czekam na moar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Plz, on się nazywał Mads. Niech piszą co chcą, ale imion niech nie przekręcają!;))
      Dziękuję za pochwały i za wytknięcie błędów. Co do początku i opisów świata przedstawionego - w trakcie opka to się zmieni, słowo. W ogóle zastanawiam się nad przerobieniem pierwszych kilku rozdziałów albo wręcz napisaniem ich na nowo, bo przypuszczam, że także dla osób znających Neuro byłyby średnio zrozumiałe. Ten świat jest bardzo otwarty na modyfikacje i większość szczegółów wymyśliłam sama. Neura tak działa.
      Jeśli chodzi o deszcz: to nie żaden specjalny opad, drobne krople niesione z bardzo dużą prędkością mogą sprawić ból przy uderzeniu także w rzeczywistości. ^

      Usuń
    2. Oczywiście, że Mads. Przepraszam za przekręcenie imienia; nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło, zwłaszcza że sama nie cierpię przekręcania imion w /żadnych/ okolicznościach. -_-
      Opcja przepisania początku brzmi obiecująco, choć z perspektywy czytelniczki wolałabym oczywiście, żebyś w pierwszej kolejności skupiła się na dalszym ciągu. :)

      Usuń
  7. Witam,
    no i już się wyjaśniło co Mats widział....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Po tym Smoleńsku miałam dziwne wrażenie, że za kiblem leży beret, ale moherowy. :P

    Atmosfera otępienia i ciszy - na plus. Oszczędnie podana historia Madsa - też. Detal Dnia tym razem? Zapalniczka z rosyjskim orłem.
    Fajnie też, że a) bohaterowie potrafią gadać o pierdołach
    b) pierwszy raz oglądają trupa i mają z tym problem (znaczy, odpuściłaś sobie Młodociany Oddział Terminatorów, co też się chwali)

    Momenty bliskości proste, wiarygodne, dobre. Ale od shipowania się wstrzymam. Chyba chłopaki nie obchodzą mnie aż tak. ;)

    OdpowiedzUsuń