Natasza Iwanowna wyrzuciła za burtę
niedopałek, od którego przed chwilą odpaliła kolejnego papierosa. Żar zamigotał
na tle ciemnej wody i zgasł, jeszcze zanim jej dotknął.
Nienawidziła morza – za bardzo tęskniła za
lataniem, żeby dobrze czuć się na wodzie. Bardzo nie lubiła też sierpnia –
wprawdzie dopiero zaczynał się maj, ale było nieznośnie gorąco, a dla Nataszy
Iwanowny każdy ciepły miesiąc oznaczał sierpień.
W sierpniu zginął jej brat, a w tym miejscu
sierpień trwał przez cały rok. Cóż za ironia. Taa, sierpień... A tak w ogóle to
opieprzyłaby z pół kilo tatara, bo od tego ciągłego żarcia ryb chciało jej się
już rzygać. Zmrużyła oczy i wyobraziła sobie, że wbija zęby w szyję jeszcze
żywej krowy, odgryza kawał mięsa i chłepcze krew z rozerwanej tętnicy…
– Co tu robisz, dlaczego nie śpisz?
Natasza natychmiast wyrzuciła wypalonego do
połowy papierosa.
Z ciemności wyłoniła się wielka księżna
generał armii admirał floty Nadieżda Tkaczenko, marszcząca brwi z zaspania i
niezadowolenia. Tylko wyrwana ze snu w środku nocy wyglądała na swoje
pięćdziesiąt pięć lat – w dzień jak za dotknięciem magicznej różdżki znikały
zmarszczki mimiczne, miękkie policzki jędrniały, a pojedyncze siwe włosy
niknęły na tle pszenicznej kosy.
– A, tak jakoś się obudziłam – mruknęła
Natasza Iwanowna, chociaż od wieczora nie zasnęła.
Nadieżda przyszła do niej tak, jak spała. W
samej tielniaszce. Długiej, zakrywającej pośladki, ale odsłaniającej uda.
Tielniaszki miały męski krój, niedopasowany do kobiecej sylwetki, dlatego gdyby
Nadieżda podniosła teraz rękę, Natasza mogłaby...
– Patrz mi w oczy – wycedziła zimno wielka
księżna, brutalnie wbijając Nataszy palce w policzki i ciągnąc nisko, na wysokość
swojej twarzy. – Patrz mi w oczy, kiedy do mnie mówisz, Nataszko.
– Tak jest, wasza wysokość – zgodziła się
natychmiast Natasza Iwanowna, wciąż nie mogąc pozbyć się nieobecnego uśmiechu.
Oczy Nadieżdy były niebieskie jak niebo, z
drobnymi białymi plamkami wokół tęczówek, przywodzącymi na myśl... nie, nie
chmury. Czasze spadochronów.
– Mam prośbę – powiedziała Nadieżda, już
łagodniej. Lubiła zaczynać tymi słowami rozkazy wydawane podwładnym, których
trzymała blisko siebie. – Przyprowadź Scarlett do mojej kajuty za dziesięć
minut, nie później i nie wcześniej.
– Tak jest, wasza wysokość.
Puściła jej twarz, uśmiechając się
pobłażliwie, a Natasza odmaszerowała, stukając podkutymi buciorami o pokład.
Kiedy schodziła na dół, nie myślała o rybach
ani o sierpniu. Było jej dobrze i lekko na duszy, bo dostała rozkaz by zrobić
to, co robić lubiła najbardziej. Kiedyś, dawno temu, zanim na dobre dotarło do
nich, że starego świata już nie ma, nieśmiało aspirująca do miana wielkiej
księżnej, admirała floty i generała armii pułkownik desantu spytała ją: „Jak
widzisz swoją karierę w mojej armii, Nataszko?”. „Chcę zostać starszym
chorążym!”, odpowiedziała bez wahania młodziutka, dwudziestodwuletnia Nataszka.
„Nie bądź głupia, dziewczyno, nigdy ci na to nie pozwolę. Współczynnik
samobójstw i tak jest za wysoki”. „W takim razie, hej!” Natasza roześmiała się
głupio. „W takim razie zawsze chcę być przy was, pułkowniku!” „Prawdę
powiedziawszy”, również zaśmiała się Nadieżda, „poczułam się trochę zawiedziona
tym, że nie poprosiłaś o to od razu”.
Ciągle uśmiechając się do swoich myśli,
Natasza szarpnięciem otworzyła drzwi do kajuty.
– Duncan, ty śmierdząca szmato! – ryknęła,
waląc otwartą dłonią w stalową futrynę. – Ruszasz się, kurwa, czy mam do ciebie
wstać?
W ciemności ktoś zajęczał, pościel
zaszeleściła, zaskrzypiało kilka kojek. Widocznie niektóre dziewczyny nie
dosłyszały nazwiska, a inne pomyślały, że to alarm albo ćwiczenia. W końcu w
drzwiach stanęła zaspana, ale zupełnie niezdziwiona Scarlett Duncan. Może nie
cieszyła się szacunkiem na tej jednostce, ale ciągle pozostawała jedyną mającą
przedwojenne wykształcenie specjalistką od radiokomunikacji i wzywanie jej na
dodatkową wachtę zdarzało się stosunkowo często.
– Się uwinęłaś jak, kurwa, mucha w kupie
gówna! – warknęła Natasza, trzaskając drzwiami. – Wiesz, jaki dziś jest dzień?
– Nie, Nataszo Iwanowna.
– A wiesz, że kurwa, ja też nie? – Szarpnęła
ją za przód tielniaszki i nachyliła się nad nią nisko, bardzo nisko.
Miała ochotę ją teraz przelecieć. Albo
chociaż złapać za cycek. I tak miały jeszcze chwilę, bo wielka księżna nie
chciałaby widzieć ich przed czasem. Ale Scarlett nie wyglądała, jakby miała na
to ochotę, więc to byłoby trochę jak gwałt. A ręce sięgające do ciał
niechętnych ludzi księżna łamała osobiście i z łagodnym uśmiechem na ustach.
– Do czego mnie potrzebujecie, Nataszo
Iwanowna? – spytała Scarlett, wyprężając się dziwnie. Starała się utrzymać
plecy prosto, a twarz daleko od twarzy Nataszy.
– Do niczego cię, kurwa, nie potrzebujemy. –
Natasza Iwanowna soczyście splunęła na podłogę. – Nie my. Wielka księżna cię
wzywa. Chyba zapomniałaś jej o czymś powiedzieć, co?
Jej usta rozciągnęły się w nieprawdopodobnie
szerokim uśmiechu, upodobniającym i tak szkaradną twarz do wilczej mordy.
Spłoszone spojrzenie, skulenie ramion, cofnięty w ostatniej chwili kroczek w
tył – wszystko w Scarlett mówiło że tak, że jak najbardziej zataiła coś przed
wielką księżną. Natasza nie wiedziała jeszcze co. To była miła, ekscytująca
nieświadomość.
– Ruchy! – warknęła na Scarlett, popychając
ją w głąb korytarza.
Nadieżda już czekała na nie w swojej kajucie.
Uczesana, ubrana w mundur i chyba nawet lekko podmalowana – w każdym razie
jasna blizna na prawym policzku była ledwie widoczna. Uśmiechnęła się życzliwie
do obu kobiet i mrugnęła porozumiewawczo do Scarlett, ale ta nie dała się
nabrać – gdyby wielka księżna chciała z nią tylko porozmawiać, po pierwsze
zrobiłaby to w dzień, a po drugie nie posyłałaby po nią Nataszy.
– Dobry wieczór, Scarlett – powiedziała
Nadieżda, wskazując jej miejsce przy biurku naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję,
że nie masz mi za złe zrywania cię z łóżka o takiej godzinie. Czego byś się
napiła?
– Dobry wieczór, wasza wielkoksiążęca mość –
odparła Scarlett.
Nie stała na baczność i nie salutowała,
księżna nie wymagała tego od swoich wysokich rangą podwładnych w kontaktach
osobistych. Usiadła na samym brzegu krzesła, ale zaraz przysunęła je sobie bliżej.
– Szerszeniówki, dziękuję. – Od dawna
wiedziała, że grzeczne odmawianie trunku jest czymś, czego księżna bardzo nie
lubi.
Natasza postawiła na blacie dwie szklanki i
rozlała do nich mętny, słodko pachnący alkohol. Sama usiadła w kącie, między ścianą
a drewnianym parawanem odgradzającym gabinet księżnej od części sypialnej.
Graniastej butelki, na dnie której pływało coś dużego i obrzydliwego, nie
zamierzała odstawiać do barku.
Nadieżda i Scarlett w ciszy upiły po łyku.
– Powiedz mi, moja droga – zagadnęła
swobodnie wielka księżna. – Co tam słychać u Marii Fiodorowny? Jakoś ostatnio
nie miałam czasu, żeby osobiście ją skontrolować.
– U Marii Fiodorowny – odpowiedziała sztywno
Scarlett, a krew odpłynęła jej z twarzy – wszystko jest w porządku. Jak tylko
odzyskamy łączność, przekażę jej wyrazy waszej troski.
– Wyrazy naszej troski – parsknęła
pogardliwie Nadieżda, odchylając się na krześle. Ale kiedy upiła łyk
szerszeniowej nalewki, jej głos znów stał się neutralnie uprzejmy. – Nie
nabrałaś żadnych podejrzeń podczas rozmowy z nią? Nie miałaś wrażenia, że coś
przed tobą ukrywa, coś ważnego?
Jeśli chwilę wcześniej twarz Scarlett była
biała jak mąka, to teraz zrobiła się przezroczysta. Natasza, która wypiła już
dobre ćwierć litra nalewki, mogłaby przysiąc, że przez blade policzki
prześwitują nieuczesane czarne kędziory.
– Nie, nie odniosłam takiego wrażenia. –
Scarlett dzielnie starała się patrzeć księżnej w twarz. – Jeśli pozwolicie,
wasza wielkoksiążęca mość... Rano mam wachtę.
– To ja decyduję, kiedy masz wachtę –
przypomniała jej Nadieżda. – Siedź, gdzie siedzisz, Scarlett. Nie dopiłaś
swojej szerszeniówki. Nie bądź taka spięta. Jeśli przestaniesz kłamać, nie
stanie ci się żadna krzywda.
Scarlett natychmiast podniosła szklankę do
ust i napiła się trochę za szybko, z trudem powstrzymując kaszel. Mocna była
zaraza.
– Nie kłamię, wasza wielkoksiążęca mość –
powiedziała cichutko, wgapiając się w pływającego w alkoholu szerszenia.
– Wiesz, co mam ochotę teraz zrobić? –
spytała lodowato Nadieżda, natychmiast porzucając dotychczasowy ton. Uderzyła
dłońmi w solidny dębowy blat, aż szkło zadzwoniło. – Mam ochotę wypierdolić na
ciebie to biurko, a potem po kolei wytłuc ci na głowie wszystkie butelki z
barku. Ze złamanym kręgosłupem nie będziesz już mogła służyć w marynarce, ale
nadal będziesz mogła mówić. A tylko do tego mi jesteś potrzebna, więc przestań
kombinować.
– Tak jest, wasza wielkoksiążęca mość!
– No i dobrze. – Spojrzała jej prosto w oczy.
– Powiedz: „skłamałam”.
– Skłamałam – szepnęła potulnie Scarlett.
– Powiedz... – Wielka księżna uśmiechnęła się
z mściwą satysfakcją. – „Oszukałam was, wasza wielkoksiążęca mość”.
– Oszukałam... – Scarlett z trudem udawało
się powstrzymać płacz. – Oszukałam was, wasza wielkoksiążęca mość.
– Powiedz – wycedziła Nadieżda, już nawet nie
próbując udawać spokojnej. – Co się stało z moim synem i dlaczego Maria
Czadajewa próbuje to przede mną zataić!
– Wasz syn żyje! – zapewniła ją natychmiast
Scarlett. – Żyje i niemal na pewno jest zdrowy.
– Ale?
Nadieżda wstała i leniwym krokiem obeszła
biurko, stukając obcasami o podłogę. Stanęła za Scarlett i oparła dłonie o jej
ramiona gestem, który w innej sytuacji mógłby się wydać czuły i matczyny. Teraz
stanowił naruszenie przestrzeni osobistej, a Scarlett aż się skuliła. Nie była
wcale niska, ale przy postawnej księżnej czuła się jak mały, nic nie znaczący
owad.
– Ale? – powtórzyła Nadieżda, nachylając się
nisko i dotykając policzkiem do jej policzka.
Scarlett nie miała śmiałości się odsunąć.
Przygryzła wargę, ze wszystkich sił starając się nie zaszlochać, ale nagle
zdała sobie sprawę, że wcale nie musi, że oczy ma całkiem suche. Siedziała jak
skamieniała, próbując nie myśleć o zapachu włosów księżnej ani o uśmiechniętej
szeroko jak zawsze Nataszy, której udało się już opróżnić butelkę z nalewką.
Przez chwilę odczytywała w myślach etykietki na stojących w barku butelkach, w
większości ręcznie wypisane. Aż w końcu odpowiedziała:
– Ale Maria Fiodorowna nie ma pojęcia, gdzie
teraz jest.
Podczas czytania poprzednich rozdziałów, miałam w głowie dokładnie taki obraz Nataszy, jaki zaprezentowałaś w tym rozdziale. Właściwie nie odebrałam jej jako negatywnej postaci, po prostu... z charakterkiem. Zresztą do tej pory wszystkie główne bohaterki w tym opowiadaniu mają jaja :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się czyta, szkoda tylko, że rozdział taki krótki :c
Ooo, rozdział z Nadieżdą i Nataszą, jak fajnie, byłam ich ciekawa 8D Znaczy z Nataszką już w sumie miałam doczynienia, ale nie kojarzę, by gdzieś w Twoich tekstach się przewinęła Nadieżda, a szkoda, bo ją polubiłam. Łamie ludziom ręce osobiście i z łagodnym uśmiechem, aww :> I w ogóle podoba mi się ten jej spokój, że zaczyna rozkazy od słów "mam prośbę", uprzejmość, która chwilę później może się zamienić w lodowaty chłód... Pod koniec rozdziału co prawda przestała już być taka spokojna i opanowana, ale to tym bardziej pokazuje, jak martwi się o syna. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś u Ciebie pojawi ^^
OdpowiedzUsuń"Mocna była zaraza." - tu nie powinno być przecinka?
Czekam na kolejny rozdział!
http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/2015/12/117-lewisite-smells-like-geraniums.html
OdpowiedzUsuńRany, ale tu narracja skacze. Raz Maria, raz Natasza, chwilami trochę to dezorientuje.
OdpowiedzUsuńWojskowe baby! Lubię. Konstruktywnie nie będzie, utrafiłaś mi w kink, Natasza i caryca to typ bohaterki, za którym przepadam, i mogę tylko przyklasnąć. Silne, władcze, mniej lub bardziej bawiące się w subtelności. I taak, napięcie jest uroczo zarysowane - i na linii Natasza/kobiety, i Nadieżda/podwładne. Seks i władza. Mmmm.
Co tu więcej gadać, jak nic poza napięciami się w rozdziale nie dzieje?