czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział XII

Zatoka Meksykańska, koniec pory suchej 2035


Natasza Iwanowna wyrzuciła za burtę niedopałek, od którego przed chwilą odpaliła kolejnego papierosa. Żar zamigotał na tle ciemnej wody i zgasł, jeszcze zanim jej dotknął.
Nienawidziła morza – za bardzo tęskniła za lataniem, żeby dobrze czuć się na wodzie. Bardzo nie lubiła też sierpnia – wprawdzie dopiero zaczynał się maj, ale było nieznośnie gorąco, a dla Nataszy Iwanowny każdy ciepły miesiąc oznaczał sierpień.
W sierpniu zginął jej brat, a w tym miejscu sierpień trwał przez cały rok. Cóż za ironia. Taa, sierpień... A tak w ogóle to opieprzyłaby z pół kilo tatara, bo od tego ciągłego żarcia ryb chciało jej się już rzygać. Zmrużyła oczy i wyobraziła sobie, że wbija zęby w szyję jeszcze żywej krowy, odgryza kawał mięsa i chłepcze krew z rozerwanej tętnicy…
– Co tu robisz, dlaczego nie śpisz?
Natasza natychmiast wyrzuciła wypalonego do połowy papierosa.
Z ciemności wyłoniła się wielka księżna generał armii admirał floty Nadieżda Tkaczenko, marszcząca brwi z zaspania i niezadowolenia. Tylko wyrwana ze snu w środku nocy wyglądała na swoje pięćdziesiąt pięć lat – w dzień jak za dotknięciem magicznej różdżki znikały zmarszczki mimiczne, miękkie policzki jędrniały, a pojedyncze siwe włosy niknęły na tle pszenicznej kosy.
– A, tak jakoś się obudziłam – mruknęła Natasza Iwanowna, chociaż od wieczora nie zasnęła.
Nadieżda przyszła do niej tak, jak spała. W samej tielniaszce. Długiej, zakrywającej pośladki, ale odsłaniającej uda. Tielniaszki miały męski krój, niedopasowany do kobiecej sylwetki, dlatego gdyby Nadieżda podniosła teraz rękę, Natasza mogłaby...
– Patrz mi w oczy – wycedziła zimno wielka księżna, brutalnie wbijając Nataszy palce w policzki i ciągnąc nisko, na wysokość swojej twarzy. – Patrz mi w oczy, kiedy do mnie mówisz, Nataszko.
– Tak jest, wasza wysokość – zgodziła się natychmiast Natasza Iwanowna, wciąż nie mogąc pozbyć się nieobecnego uśmiechu.
Oczy Nadieżdy były niebieskie jak niebo, z drobnymi białymi plamkami wokół tęczówek, przywodzącymi na myśl... nie, nie chmury. Czasze spadochronów.
– Mam prośbę – powiedziała Nadieżda, już łagodniej. Lubiła zaczynać tymi słowami rozkazy wydawane podwładnym, których trzymała blisko siebie. – Przyprowadź Scarlett do mojej kajuty za dziesięć minut, nie później i nie wcześniej.
– Tak jest, wasza wysokość.
Puściła jej twarz, uśmiechając się pobłażliwie, a Natasza odmaszerowała, stukając podkutymi buciorami o pokład.
Kiedy schodziła na dół, nie myślała o rybach ani o sierpniu. Było jej dobrze i lekko na duszy, bo dostała rozkaz by zrobić to, co robić lubiła najbardziej. Kiedyś, dawno temu, zanim na dobre dotarło do nich, że starego świata już nie ma, nieśmiało aspirująca do miana wielkiej księżnej, admirała floty i generała armii pułkownik desantu spytała ją: „Jak widzisz swoją karierę w mojej armii, Nataszko?”. „Chcę zostać starszym chorążym!”, odpowiedziała bez wahania młodziutka, dwudziestodwuletnia Nataszka. „Nie bądź głupia, dziewczyno, nigdy ci na to nie pozwolę. Współczynnik samobójstw i tak jest za wysoki”. „W takim razie, hej!” Natasza roześmiała się głupio. „W takim razie zawsze chcę być przy was, pułkowniku!” „Prawdę powiedziawszy”, również zaśmiała się Nadieżda, „poczułam się trochę zawiedziona tym, że nie poprosiłaś o to od razu”.
Ciągle uśmiechając się do swoich myśli, Natasza szarpnięciem otworzyła drzwi do kajuty.
– Duncan, ty śmierdząca szmato! – ryknęła, waląc otwartą dłonią w stalową futrynę. – Ruszasz się, kurwa, czy mam do ciebie wstać?
W ciemności ktoś zajęczał, pościel zaszeleściła, zaskrzypiało kilka kojek. Widocznie niektóre dziewczyny nie dosłyszały nazwiska, a inne pomyślały, że to alarm albo ćwiczenia. W końcu w drzwiach stanęła zaspana, ale zupełnie niezdziwiona Scarlett Duncan. Może nie cieszyła się szacunkiem na tej jednostce, ale ciągle pozostawała jedyną mającą przedwojenne wykształcenie specjalistką od radiokomunikacji i wzywanie jej na dodatkową wachtę zdarzało się stosunkowo często.
– Się uwinęłaś jak, kurwa, mucha w kupie gówna! – warknęła Natasza, trzaskając drzwiami. – Wiesz, jaki dziś jest dzień?
– Nie, Nataszo Iwanowna.
– A wiesz, że kurwa, ja też nie? – Szarpnęła ją za przód tielniaszki i nachyliła się nad nią nisko, bardzo nisko.
Miała ochotę ją teraz przelecieć. Albo chociaż złapać za cycek. I tak miały jeszcze chwilę, bo wielka księżna nie chciałaby widzieć ich przed czasem. Ale Scarlett nie wyglądała, jakby miała na to ochotę, więc to byłoby trochę jak gwałt. A ręce sięgające do ciał niechętnych ludzi księżna łamała osobiście i z łagodnym uśmiechem na ustach.
– Do czego mnie potrzebujecie, Nataszo Iwanowna? – spytała Scarlett, wyprężając się dziwnie. Starała się utrzymać plecy prosto, a twarz daleko od twarzy Nataszy.
– Do niczego cię, kurwa, nie potrzebujemy. – Natasza Iwanowna soczyście splunęła na podłogę. – Nie my. Wielka księżna cię wzywa. Chyba zapomniałaś jej o czymś powiedzieć, co?
Jej usta rozciągnęły się w nieprawdopodobnie szerokim uśmiechu, upodobniającym i tak szkaradną twarz do wilczej mordy. Spłoszone spojrzenie, skulenie ramion, cofnięty w ostatniej chwili kroczek w tył – wszystko w Scarlett mówiło że tak, że jak najbardziej zataiła coś przed wielką księżną. Natasza nie wiedziała jeszcze co. To była miła, ekscytująca nieświadomość.
– Ruchy! – warknęła na Scarlett, popychając ją w głąb korytarza.
Nadieżda już czekała na nie w swojej kajucie. Uczesana, ubrana w mundur i chyba nawet lekko podmalowana – w każdym razie jasna blizna na prawym policzku była ledwie widoczna. Uśmiechnęła się życzliwie do obu kobiet i mrugnęła porozumiewawczo do Scarlett, ale ta nie dała się nabrać – gdyby wielka księżna chciała z nią tylko porozmawiać, po pierwsze zrobiłaby to w dzień, a po drugie nie posyłałaby po nią Nataszy.
– Dobry wieczór, Scarlett – powiedziała Nadieżda, wskazując jej miejsce przy biurku naprzeciwko siebie. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe zrywania cię z łóżka o takiej godzinie. Czego byś się napiła?
– Dobry wieczór, wasza wielkoksiążęca mość – odparła Scarlett.
Nie stała na baczność i nie salutowała, księżna nie wymagała tego od swoich wysokich rangą podwładnych w kontaktach osobistych. Usiadła na samym brzegu krzesła, ale zaraz przysunęła je sobie bliżej.
– Szerszeniówki, dziękuję. – Od dawna wiedziała, że grzeczne odmawianie trunku jest czymś, czego księżna bardzo nie lubi.
Natasza postawiła na blacie dwie szklanki i rozlała do nich mętny, słodko pachnący alkohol. Sama usiadła w kącie, między ścianą a drewnianym parawanem odgradzającym gabinet księżnej od części sypialnej. Graniastej butelki, na dnie której pływało coś dużego i obrzydliwego, nie zamierzała odstawiać do barku.
Nadieżda i Scarlett w ciszy upiły po łyku.
– Powiedz mi, moja droga – zagadnęła swobodnie wielka księżna. – Co tam słychać u Marii Fiodorowny? Jakoś ostatnio nie miałam czasu, żeby osobiście ją skontrolować.
– U Marii Fiodorowny – odpowiedziała sztywno Scarlett, a krew odpłynęła jej z twarzy – wszystko jest w porządku. Jak tylko odzyskamy łączność, przekażę jej wyrazy waszej troski.
– Wyrazy naszej troski – parsknęła pogardliwie Nadieżda, odchylając się na krześle. Ale kiedy upiła łyk szerszeniowej nalewki, jej głos znów stał się neutralnie uprzejmy. – Nie nabrałaś żadnych podejrzeń podczas rozmowy z nią? Nie miałaś wrażenia, że coś przed tobą ukrywa, coś ważnego?
Jeśli chwilę wcześniej twarz Scarlett była biała jak mąka, to teraz zrobiła się przezroczysta. Natasza, która wypiła już dobre ćwierć litra nalewki, mogłaby przysiąc, że przez blade policzki prześwitują nieuczesane czarne kędziory.
– Nie, nie odniosłam takiego wrażenia. – Scarlett dzielnie starała się patrzeć księżnej w twarz. – Jeśli pozwolicie, wasza wielkoksiążęca mość... Rano mam wachtę.
– To ja decyduję, kiedy masz wachtę – przypomniała jej Nadieżda. – Siedź, gdzie siedzisz, Scarlett. Nie dopiłaś swojej szerszeniówki. Nie bądź taka spięta. Jeśli przestaniesz kłamać, nie stanie ci się żadna krzywda.
Scarlett natychmiast podniosła szklankę do ust i napiła się trochę za szybko, z trudem powstrzymując kaszel. Mocna była zaraza.
– Nie kłamię, wasza wielkoksiążęca mość – powiedziała cichutko, wgapiając się w pływającego w alkoholu szerszenia.
– Wiesz, co mam ochotę teraz zrobić? – spytała lodowato Nadieżda, natychmiast porzucając dotychczasowy ton. Uderzyła dłońmi w solidny dębowy blat, aż szkło zadzwoniło. – Mam ochotę wypierdolić na ciebie to biurko, a potem po kolei wytłuc ci na głowie wszystkie butelki z barku. Ze złamanym kręgosłupem nie będziesz już mogła służyć w marynarce, ale nadal będziesz mogła mówić. A tylko do tego mi jesteś potrzebna, więc przestań kombinować.
– Tak jest, wasza wielkoksiążęca mość!
– No i dobrze. – Spojrzała jej prosto w oczy. – Powiedz: „skłamałam”.
– Skłamałam – szepnęła potulnie Scarlett.
– Powiedz... – Wielka księżna uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją. – „Oszukałam was, wasza wielkoksiążęca mość”.
– Oszukałam... – Scarlett z trudem udawało się powstrzymać płacz. – Oszukałam was, wasza wielkoksiążęca mość.
– Powiedz – wycedziła Nadieżda, już nawet nie próbując udawać spokojnej. – Co się stało z moim synem i dlaczego Maria Czadajewa próbuje to przede mną zataić!
– Wasz syn żyje! – zapewniła ją natychmiast Scarlett. – Żyje i niemal na pewno jest zdrowy.
– Ale?
Nadieżda wstała i leniwym krokiem obeszła biurko, stukając obcasami o podłogę. Stanęła za Scarlett i oparła dłonie o jej ramiona gestem, który w innej sytuacji mógłby się wydać czuły i matczyny. Teraz stanowił naruszenie przestrzeni osobistej, a Scarlett aż się skuliła. Nie była wcale niska, ale przy postawnej księżnej czuła się jak mały, nic nie znaczący owad.
– Ale? – powtórzyła Nadieżda, nachylając się nisko i dotykając policzkiem do jej policzka.
Scarlett nie miała śmiałości się odsunąć. Przygryzła wargę, ze wszystkich sił starając się nie zaszlochać, ale nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie musi, że oczy ma całkiem suche. Siedziała jak skamieniała, próbując nie myśleć o zapachu włosów księżnej ani o uśmiechniętej szeroko jak zawsze Nataszy, której udało się już opróżnić butelkę z nalewką. Przez chwilę odczytywała w myślach etykietki na stojących w barku butelkach, w większości ręcznie wypisane. Aż w końcu odpowiedziała:
– Ale Maria Fiodorowna nie ma pojęcia, gdzie teraz jest.

4 komentarze:

  1. Podczas czytania poprzednich rozdziałów, miałam w głowie dokładnie taki obraz Nataszy, jaki zaprezentowałaś w tym rozdziale. Właściwie nie odebrałam jej jako negatywnej postaci, po prostu... z charakterkiem. Zresztą do tej pory wszystkie główne bohaterki w tym opowiadaniu mają jaja :)
    Przyjemnie się czyta, szkoda tylko, że rozdział taki krótki :c

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, rozdział z Nadieżdą i Nataszą, jak fajnie, byłam ich ciekawa 8D Znaczy z Nataszką już w sumie miałam doczynienia, ale nie kojarzę, by gdzieś w Twoich tekstach się przewinęła Nadieżda, a szkoda, bo ją polubiłam. Łamie ludziom ręce osobiście i z łagodnym uśmiechem, aww :> I w ogóle podoba mi się ten jej spokój, że zaczyna rozkazy od słów "mam prośbę", uprzejmość, która chwilę później może się zamienić w lodowaty chłód... Pod koniec rozdziału co prawda przestała już być taka spokojna i opanowana, ale to tym bardziej pokazuje, jak martwi się o syna. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś u Ciebie pojawi ^^
    "Mocna była zaraza." - tu nie powinno być przecinka?
    Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. http://recenzowisko-blogow.blogspot.com/2015/12/117-lewisite-smells-like-geraniums.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany, ale tu narracja skacze. Raz Maria, raz Natasza, chwilami trochę to dezorientuje.

    Wojskowe baby! Lubię. Konstruktywnie nie będzie, utrafiłaś mi w kink, Natasza i caryca to typ bohaterki, za którym przepadam, i mogę tylko przyklasnąć. Silne, władcze, mniej lub bardziej bawiące się w subtelności. I taak, napięcie jest uroczo zarysowane - i na linii Natasza/kobiety, i Nadieżda/podwładne. Seks i władza. Mmmm.

    Co tu więcej gadać, jak nic poza napięciami się w rozdziale nie dzieje?

    OdpowiedzUsuń